Jasło

Tworzenie stron internetowych Jasło

,,Udane koncerty trzymają nas przy życiu” – wywiad z zespołem Kobranocka

KobranockaUdane koncerty trzymają nas przy życiu – z Andrzejem „Kobrą” Kraińskim i Jackiem „Szybkim Kazikiem” Bryndalem rozmawiali Piotr Chojecki, Anna Dziura i Weronika Samborska

To wasz pierwszy koncert w Jaśle?
Andrzej Kraiński. Tak. Najbliżej Jasła, graliśmy pięć lat temu w Sanoku. W Jaśle byłem ostatni raz w latach siedemdziesiątych z rodzicami i niewiele pamiętam. A przyjeżdżając tu nad ranem już wiedzieliśmy, że będzie sporo do obejrzenia.

Mam nadzieję, że uda się wam zwiedzić miasto w trakcie tego pobytu, pomimo przebycia długiej drogi z Austrii. Wracając do muzyki, pomimo, że Kobranocka jest traktowana po macoszemu przez stacje radiowe i te komercyjne i publiczne, to jednak koncertuje w kraju i za granicą.
A.K. Grupa jest traktowana po macoszemu przez stacje radiowe – jak sam powiedziałeś – przez ostatnie 20 lat. Natomiast jakiś czas temu, po ćwierć wieku postanowiliśmy wziąć swój własny los koncertowy we własne ręce. Staliśmy się już całkiem niezależni sprzętowo pod każdym względem. Sami decydujemy gdzie gramy, nikt nam niczego nie nakazuje. Koncerty są przeważnie bardzo udane. To nas trzyma przy życiu, mimo braku obecności w massmediach, gdzie króluje jeden utwór („Kocham Cię jak Irlandię” – przyp. autora). Jesteśmy bardzo aktywni. Świadczy o tym chociażby to, że przyjechaliśmy z koncertu w Austrii czyli mamy za sobą 1300 kilometrów. I pokonywanie odległości 500. kilometrów jest dla nas śmiesznie małe. Naprawdę sporo jeździmy i koncertujemy.

W jednym z wywiadów powiedziałeś, że gdyby nie spotkanie z Ordynatem Michorowskim czyli z Andrzejem Michorzewkim, to losy Kobranocki mogłyby się potoczyć zupełnie inaczej. Lecz wasza znajomość, chyba zaczęła się od wezwania do wojska, które otrzymałeś wiosną 1984 roku?
A.K. Właściwie gdyby nie spotkanie z wymieniona osobą, nie doszłoby do założenia Kobranocki. Najpierw był „Latający pisuar”, to była taka podziemna kapela, która miała dopiec mundurowym, komunistom, wszelkim nielubianym przez nas osobom. Natomiast dalszym etapem była Kobranocka. Michorzewski zwany przez nas Ordynatem Michorowskim wymyślił nazwę Kobranocka, później wspólnie wymyśliliśmy całą koncepcję i ją realizujemy. I gdyby nie to znienawidzone wojsko to również by nas nie było.

Rok 1987 to płyta „Sztuka jest skarpetka kulawego”. Słuchając w tamtym okresie rozgłośni publicznych, bo przecież innych nie było, zastanawiałem się, dlaczego czasem słychać utwór „Ela czemu się nie wcielasz?”, na różnych listach przebojów, a innym razem był emitowany tylko we fragmencie. Później dowiedziałem się, że była to zabawa z cenzurą.
A.K. To była zabawa z cenzurą w wykonaniu Marka Niedźwieckiego i dotyczyło jednego radia – Trójki, która wówczas owszem królowała, ale my wypłynęliśmy głównie dzięki Rozgłośni Harcerskiej, która była równie zależna od Państwa. Głownie dzięki Pawłowi Sito, któremu dziękujemy od 28 lat. Przemycał, krótko mówiąc „Zakazane Piosenki” do Rozgłośni Harcerskiej, dzięki niej zaistnieliśmy. A jeśli chodzi o wstrzymanie emisji piosenki „Ela czemu się nie wcielasz”, to pierwszym zespołem, który dostał taki zakaz był Maanam. I Marek Niedźwiecki, w związku z tym, że któraś z piosenek grupy szła ostro do góry, a nie wolno mu było jej emitować, wymyślił, że puści sam charakterystyczny werbel, fragment utworu „To tylko tango”. Pewnego dnia dowiedzieliśmy się, że prawdopodobnie wyższej rangi posiadacz zielonego munduru wojskowego zadzwonił tam, gdzie trzeba i również my dostaliśmy zakaz. Wtedy Marek poleciał tym samym patentem – zapowiadał piosenkę, zapowiadał miejsce na którym jesteśmy, po czym leciały te samem werbelki z „To tylko tango”. O kłopotach z cenzurą moglibyśmy ze dwie godziny rozmawiać. Powiem tylko, że ze wspomnianej prze ciebie płyty „Sztuka jest skarpetką kulawego”, z 14 piosenek zakwestionowano nam 11. Żeby nagrać te utwory musieliśmy kombinować, zmieniać, zastępować niebezpieczne dla cenzorów słowa bezpieczniejszymi, które w danym kontekście nie miały sensu, ale im to wystarczało. Często było tak, że zamienialiśmy słowa, a nagrywaliśmy i tak po swojemu.

Kobranocka

Jest to płyta uważana za jeden z najlepszych albumów Kobranocki, podobnie jak krążki „Kwiaty na żywopłocie i „Ku nieboskłonom” oraz dwa hity, które wciąż słychać w stacjach radiowych – nieśmiertelny „Kocham Cie jak Irlandię” i „Hipisówka”.
A.K. Tak, to prawda. Głównie „Irlandia” oczywiście. Widzimy po wyciągach z ZAIKSu, że ten utwór jest grany wszędzie, a gdy przychodzą Walentynki, to mamy pewność, że każda rozgłośnia z pięć razy dziennie to zagra, bo mamy tam słowo: „Kocham Cię”. Wiesz, być może wyprzedzę następne twoje pytanie a propos tego numeru: „Czy mamy już tego dość?”. Nie, nie mamy tego dość. Nie cierpimy tylko słuchać wersji oryginalnej, ja przynajmniej, jak i całej płyty „Kwiaty na żywopłocie”, dlatego, że zrobiono na niej ze mnie osobę sepleniącą, co się za mną będzie ciągnęło pewnie do końca życia. Gdy wykonuje ten utwór, ludzie są zdziwieni, że tam nie ma ulicy „Fabrycnej”, tylko „Fabryczna” i tak dalej.
Jacek Bryndal. To był po prostu wypadek przy pracy. Nagrywaliśmy w Teatrze STU i realizator dźwięku potraktował nas trochę jak króliki doświadczalne. Studio zostało wyposażone w nowe urządzenia peryferyjne do nagrywania. My z kolei nie mieliśmy jeszcze wtedy takiego doświadczenia, jakie mamy dzisiaj, jeżeli chodzi o nagrywanie materiału dźwiękowego. Generalnie w studio brzmiało wszystko bardzo dobrze. Natomiast na nośnikach okazało się, że „Kobra” sepleni, że jest przewalone jakieś pasmo wysokie, szeleszczące. Dlatego nie lubimy tej wersji jaka jest popularna, dyżurna w mediach, natomiast sama piosenka sprawia nam cały czas wielką frajdę, gdy możemy ją grać, tym bardziej obserwując żywiołową reakcję publiczności.
A.K. Wiesz, nagraliśmy ponad 100 piosenek. 7 płyt studyjnych, single i różne inne poboczne. Są piosenki, które lubimy średnio albo wręcz nie lubimy i wtedy ich nie gramy na koncertach. Kończąc temat „Irlandii” i „Hipisówki”, którą już zdecydowanie mniejsza ilość osób zna, to nie do końca jesteśmy, delikatnie mówiąc, zadowoleni, że jesteśmy kojarzeni z jednym numerem, zwłaszcza, iż mamy z kilkadziesiąt zasługujących na taką samą popularność. Ludzie mówią: „nagraliście komercyjny numer, zupełnie inny”. To jest bzdura. Na każdej z siedmiu płyt są ze trzy, cztery balladki i wszystkie są fajne, a żadna z nich nie była robiona pod kątem pieniędzy, popularności, po prostu została stworzona w taki sam sposób, jak i każda inna.

Czy to już jest brak szczęścia do wytwórni płytowych i stacji radiowych, bo gdy wyszła płyta „Niech popłyną łzy”, to była bardzo kiepsko ogrywana, a jest to album dosyć ciekawy?
A.K. Wręcz uważałem go swego czasu za najlepszy. Tak samo nie zyskała popularności następna płyta „O miłości i wolności”, jak i następna „Sterowany jest ten świat” oraz ostatnia „SPOX!”. Lecz wiesz co? Przestaliśmy się tym przejmować. Widzimy co się dzieje w radiu, że rocka możesz uświadczyć na Eska Rock, Programie 4. Króluje papka, a my lecimy zupełnie innym torem i tak jak powiedziałem udane koncerty trzymają nas przy życiu. Już kilkanaście lat temu przestałem się kolokwialnie mówiąc „nagrzewać” na jakąś niesamowitą sprzedaż płyt i renesans popularności.
J.B. To, że tak się dzieje to jest zbieg okoliczności kilku, jak nie kilkunastu zazwyczaj. Brak szczęścia do wydawcy też trochę. Od 28 lat w tej kapeli funkcjonuje ten sam mechanizm, daleki od koniunkturalności, tzn., gdy w danym czasie, kiedy nagrywamy materiał króluje hip hop i warto by było coś w tym kierunku zrobić, a my akurat tego nie czujemy, więc nie robimy. Robimy swoje. Jak widać nie zawsze to się przenosi na sukces medialny, ale mamy to w nosie.
A.K. Nigdy nie patrzyliśmy na modę. Obaj jesteśmy kumplami od pierwszej klasy szkoły podstawowej. Wiemy doskonale czego słuchamy i do pewnego momentu słuchaliśmy tych samych rzeczy. Zawsze we krwi mieliśmy Rolling Stonesów i tych Stonesów u nas słychać. W tzw. międzyczasie w naszej wczesnej młodości doszedł punk rock, który bardzo nam się spodobał i udało nam się bardzo naturalnie i bez premedytacji połączyć te inspiracje w naszej muzyce.

Powrócę do dwóch ostatnich albumów. „Sterowany jest ten świat” promował singiel „Mówię Ci, że…” z repertuaru grupy Tilt. Czy zadziałała tutaj zasada inżyniera Mamonia: „mnie się podobają te melodie, które już raz słyszałem”, a może była to sugestia Polskiego Radia, które wydało tę płytę?
A.K. Polskie Radio niczego nigdy nam nie sugerowało i sugerować nie będzie. To znaczy może sugerować, ale mamy to gdzieś. Było tak, że grał z nami pięć lat Jacek Niestryjewski gitarzysta Tiltu, a liderem tej grupy jest jak wiadomo Tomek Lipiński, czyli autor „Mówię Ci, że…”. Bardzo naturalnie to wyszło, zaczęliśmy grać ten numer na próbie i okazało się, że fajnie nam to wyszło. Nigdy nie było żadnych nacisków z radia, a jeżeli były, to dane radio znajdowało się w szybkim tempie na najbliższym drzewie.

Kolejny utwór z tej płyty „Jak zapomnieć Cię”, był grany chętnie przez stacje regionalne i również czasami, na własną rękę także „Wracajcie ułani”, który podsumowywał, to, co działo się wówczas w polityce i dotyczył naszej interwencji w Iraku.
A.K. Tą płytę wydało Polskie Radio, czyli państwowa instytucja. Mieliśmy taki budżet, że mogliśmy zrobić albo dwa średnie klipy, albo jeden bardzo fajny. Postawiliśmy na to drugie rozwiązanie i padło na „Jak zapomnieć Cię”. I wydaje mi się, że zrobiliśmy fajny clip. Natomiast „Wracajcie ułani” powstała z dnia na dzień, ponieważ byliśmy oburzeni obecnością naszych wojsk w Iraku i podejściem rządu do tego. A ówczesny rząd bardzo nam nie pasował i to co się działo wołało o pomstę do nieba. I powstał ten numer, ale jakoś zakochani w nim nie jesteśmy, poza sferą ideologiczną, ale nie o to szło wtedy. Został nagrany, aby zaistnieć w mediach, żeby uświadomić wielu osobom, co się dzieje złego. Lecz nagranie nie miało szans, aby gdziekolwiek zabrzmieć.

IS IMG 0238

Bardzo fajnym pomysłem był teledysk do utworu „Intymne życie mrówek”, który promował ostatni album „SPOX!”
A.K. No to akurat nasza zasługa. Scenariusz nam przedstawiono, próbowaliśmy się dogadać z różnymi aktorami, w końcu padło na Bartka Topę. Jesteśmy szczęśliwi, że poprzednie osoby nam odmówiły. Bartek okazał się przefajnym gościem, nie mówiąc już jak nas potraktował po koleżeńsku w kwestiach finansowych. Jesteśmy bardzo zadowoleni z tego klipu. W związku z powodzeniem filmów pana Smarzowskiego w których występuje Bartek, co nam pomogło, ten klip po sukcesie „Drogówki” był bardzo chętnie oglądany. Z tej płyty „SPOX!” pochodzi piosenka „Niech żyje rewolucja”, którą również bardzo gorąco polecamy, gdyż obraz do niego zrealizował Yach Paszkiewicz – „Król Polskiego Klipu”. Nasz kumpel, studiował w Toruniu. Będąc jeszcze studentem przez dwa dni przygotowywał nam scenę w klubie „Od Nowa”, pod nasze pierwsze koncerty.

Łąki pod Grudziądzem”, to kolejny utwór chętnie grany przez rozgłośnie lokalne, a mniej przez ogólnopolskie.
A.K. Tym razem ulegliśmy wydawcy naszej ostatniej płyty, który powiedział, że „Łąki pod Grudziądzem” mogą być hitem regionalnym.
J.B. Pomyśleliśmy, a może raz zrobimy nie tak, jak my chcemy, tylko jak ktoś nam sugeruje. Spróbujmy. Rzeczywiście wiele jest takich koncertów, po których przychodzą ludzie i mają różne swoje typy z naszych płyt, ale bardzo często pada nazwa tej piosenki.
A.K. Co nas bardzo dziwi. To jest normalne, że nie może być koncertu w Grudziądzu bez tej piosenki, bo od razu ludzie wrzeszczą. Lecz tak jak „Kazik” powiedział, w różnych miejscach oddalonych o 500 kilometrów od Grudziądza też proszą o ten numer.

Korzystając z tego, że mam okazję porozmawiać z obydwoma muzykami, mam pytanie do Jacka Bryndala: jak obecnie działa projekt „Atrakcyjny Kazimierz i Cyganie”?
J.B. Przez wiele lat „Atrakcyjny Kazimierz” był zawieszony w próżni, jeżeli chodzi o wydawanie nowych rzeczy. Również na palcach jednej ręki można było policzyć ile tych koncertów było w roku. Natomiast zespół cały czas funkcjonuje. Na wiosnę ruszamy z nowymi koncertami. Od trzech lat mam gotowy materiał, który właściwie w 90. procentach sam nagrywałem. Były perypetie z różnymi wydawcami, skończyło się to nawet w sądzie, abym mógł korzystać z tego materiału. Na dzień dzisiejszy sytuacja wygląda tak, że być może już za miesiąc nakładem firmy Soliton ukaże się ten album. Materiał nie będzie taki nowy, ale płyta będzie nowa i proszę być czujnym i śledzić na bieżąco w sieci. Soliton pewnie wkrótce będzie również wydawcą kompilacji Kobranocki. Dodam, że 3/4 Kobranocki tworzy 3/5 Atrakcyjnego Kazimierza. Rzadko, ale zdarzają się takie wyjazdy, że jadą dwa zespoły wspólnych muzyków.

W tym roku powstał film dokumentalny „Kocham Cię Jak Irlandię”, w którym wystąpiliście. Czego można się spodziewać?
A.K. Ująłbym w cudzysłów określenie „film dokumentalny”. Bo to jest pierwsza komedia dokumentalna.
J.B. Postacie fikcyjne mieszają się z postaciami autentycznymi. Historia jest częściowo wymyślona, więc jest to taki misz – masz i wyszło z tego naprawdę cos fajnego. Ja z „Kobrą” jestem już po dwóch prapremierach. Wiadomo, jesteśmy emocjonalnie z tym projektem związani, a jak człowiek jest emocjonalnie z czymś związany, to trochę trudno o obiektywizm. Druga prapremierę obejrzałem już na spokojnie i gorąco polecam, bo wyszło coś naprawdę fajnego. 30 grudnia w TVP 1 będzie premiera telewizyjna. To studio dokumentu Andrzeja Fidyka zleciło nakręcenie tego dokumentu i wszystko firmuje. Już od dawna w zasadzie ten materiał jest gotowy i mógłby gdzieś zaistnieć w kinach studyjnych czy innych tego typu miejscach, natomiast dopóki nie ma tej premiery telewizyjnej, to na razie niewiele możemy z tym zrobić.
A.K. Film kończy się fragmentem naszego koncertu w Grodzisku Mazowieckim. Polegało to na tym, że przez tydzień, niemalże przez cały czas byliśmy pod obstrzałem kamer. Cały czas musieliśmy zachowywać powagę, byliśmy świadomi, że jesteśmy kręceni. Już na samym początku Olek, czyli reżyser filmu powiedział nam, że pomimo, że jest scenariusz , to wszystko może się ułożyć zupełnie inaczej. I tak było, dlatego, że mieliśmy wolna rękę, mogliśmy mówić co chcemy, była cały czas jakaś improwizacja. Lecz najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że głowni bohaterowie filmu w ogóle nie mieli pojęcia w czym biorą udział.
J.B. Tak, bo zespół Kobranocka jest tam na drugim planie. Najtrudniejsze podczas zdjęć filmowych było dla nas utrzymanie powagi. To jest regułą, że nie można śmiać się na scenie, jeżeli opowiada się coś zabawnego i reżyser cały czas nas strofował: „Nie śmiać się! Nie śmiać się!”. Nie było to łatwe, ale się udało i polecamy gorąco ten film.

Dwadzieścia osiem lat pracy scenicznej jako zespół Kobranocka już za wami. Czy jeśli starczy nam wszystkim sił, zdrowia i chęci, możemy się już wszyscy spotkać nie tylko na trzydziestoleciu, bo to jest „oczywista oczywistość”, jak mówi klasyk, ale na pięćdziesięcioleciu zespołu?
A.K. Wiesz, rockandrollowe życie swoje robi i nie wiadomo co będzie za te kilkadziesiąt lat (śmiech). Jeżeli pompy, wątroby pozwolą to…, zresztą nie odpowiem Tobie na to pytanie, ale trzydziestolecia spodziewajcie się i już się bójcie!
J.B. Ulubionym mottem Andrzeja jest: „Żywcem nas nie wezmą”. Zatem trzymajmy się tego!

Zobacz:

Legendarna toruńska kapela koncertowała w Jaśle

Kobranocka - koncert

50000 Pozostało znaków